Rozmowy w zielonym pokoju: zatrute książki

Jedna z dziewiętnastowiecznych relacji medycznych opisywała sprawę dziecka z Troi w stanie Nowy Jork. Bawiło się ono akwarelami i użyło małej książeczki z jasnozieloną okładką jako palety. Przez jakiś czas mieszało farby na okładce książki za pomocą palca i śliny. Potem nagle dostało konwulsji. Wezwani w pośpiechu lekarze oświadczyli, że dziecko zostało otrute. Podano mu antidotum, ale dziecko wpadło w kolejne konwulsje i dopiero po trzech dniach nieustających starań lekarze uratowali mu życie. Medycy zrobili małe śledztwo i odkryli, że pigment pokrywający książkę był czystą zielenią paryską. Za to zakończenie artykułu jest dość zaskakujące: „Dochodzenie miało swoją komiczną stronę, chociaż nie było to pocieszeniem dla rodziców. Książka okazała się raportem na temat zapobiegania okrucieństwu wobec dzieci” .
Jak wiele było takich książek? Ile z nich przetrwało do naszych czasów i czy dalej są trujące? Rozmawiałam o tym z doktor Melissą Tedone, konserwatorem książek w Winterthur Museum, Garden & Library. Melissa jest autorką projektu „Poison book”.

Masz doktorat z historii literatury słowiańskiej, dlaczego wybrałaś takie studia?

Zawsze kochałam różne języki, może dlatego, że moja mama pochodzi z Portugalii, więc dorastałam, słuchając, jak rozmawia po portugalsku ze swoimi rodzicami. Uczyłam się francuskiego w liceum, ale kiedy poszłam na uniwersytet, chciałam jakiegoś wyzwania. Czytałam rosyjskich pisarzy w angielskim tłumaczeniu, więc zdecydowałam się na język rosyjski, ot tak, dla zabawy. Było trudno, bardzo trudno, ale lubię wyzwania i ukończyłam specjalizację z języka i literatury rosyjskiej. Zrobiłam doktorat ze słowiańskiej literatury i historii. Wtedy uczyłam się francuskiego, niemieckiego i staro-cerkiewno-słowiańskiego. Szkoda, że program nie oferował polskiego! Na studiach pracowałam dorywczo jako asystentka w konserwatorium w Beinecke Rare Book & Manuscript Library. Byłam jedyną osobą, która złożyła podanie o tę pracę, więc mnie zatrudnili, chociaż nie miałam pojęcia, czym jest konserwacja. Z biegiem czasu zakochałam się w tej pracy i zdałam sobie sprawę, że to jest to, co chcę robić. Nadal chciałam pracować z książkami, ale w inny sposób. Kiedy skończyłam doktorat, poszłam na kolejne studia, tym razem uzyskałam dyplom z bibliotekoznawstwa i konserwacji.

Kiedy przyszło Ci do głowy, że można by przebadać książki o zielonych okładkach na obecność arszeniku? A co najważniejsze: skąd wiedziałaś, czym jest mordercza zieleń?

Interesuję się historią książek, a zwłaszcza ich masowym drukiem w XIX wieku. Wiedziałam, że nie było zbyt dużo badań na temat opraw książek, które zresztą wynaleziono w latach 20. XIX wieku. Pewnego dnia ktoś zasugerował, że powinniśmy przebadać użyte pigmenty. Nie mieliśmy jednak wtedy właściwego sprzętu do analizy, więc temat umarł. Kilka lat później zajęłam się konserwacją książki o jasnozielonej oprawie, którą mieliśmy wystawiać w Winterthur. Substancja barwiąca była krucha i się łuszczyła. Nie wyglądała na barwnik i zastanawiałam się, czy nie jest pigmentem. I nagle się zaniepokoiłam, że może jest to zielony pigment na bazie arsenu. Tym razem miałam zamiar wykonać testy. Zapytałam laboratorium, czy mogą to zrobić. W okładce był acetoarsenian miedzi.
Czy po znalezieniu pierwszej książki, która dała pozytywny wynik, zaczęłaś jak szalona sprawdzać każdą zieloną książkę?
Tak. Byłam szczególnie zaniepokojona, ponieważ tę pierwszą książkę, która dała wynik pozytywny, można było normalnie wypożyczać do domu. To była Rustic Adornments For Home of Taste Shirley Hibberd, opublikowana w Londynie w 1857 roku – poradnik o tym, jak wykorzystywać naturalne elementy, takie jak akwaria, do dekoracji domu.

Ile książek w sumie poddaliście testom?

Ponad 400 książek w naszej kolekcji do wypożyczania oraz tych rzadkich.

Ile z nich okazało się trujących?

Dziesięć. Potem skontaktowaliśmy się z inną biblioteką i przetestowaliśmy 80 zielonych książek. Dwadzieścia osiem dało wynik pozytywny! Wtedy zdecydowaliśmy, że naprawdę musimy się podzielić tą wiedzą z jak największą liczbą bibliotek.

Czy jest jakaś bardzo znana książka, którą wydano w zatrutej oprawie? Jakie książki miały takie okładki – czy temat ma znaczenie, czy absolutnie wszystko może być oprawione w zieleń?

Nie znaleźliśmy korelacji jeśli chodzi o temat. Książka może być absolutnie o wszystkim. Jednak większość tych książek jest bardzo dekoracyjnie wydana, ze złotymi zdobieniami. Moją ulubioną publikację z arszenikiem kupiłam na eBayu i jest to książka dla dzieci o zwierzętach. Kosztowała 15 dolarów. Jestem pewna, że sprzedawca nie miał pojęcia, że jest trująca.

Trująca książka z aukcji internetowej

Śmiertelna dawka arszeniku dla ludzi to około 2–20 miligramów na kilogram masy ciała. Ile arszeniku zawiera średnio książka, którą testowałaś?

XRF jest nieinwazyjnym testem i może potwierdzić obecność arsenu i miedzi, ale nie określi, ile faktycznie ich jest. Pobraliśmy próbkę wyciętą z płótna okładki i przesłaliśmy do innego laboratorium naszej uczelni, by mogło sprawdzić, ile jest tam trucizny. Okazało się, że w jednej książce było jej wystarczająco dużo, aby zabić kilka dorosłych osób.

Czy czytelnik zachorowałby po oblizaniu palców po dotknięciu okładki takiej książki? Czy musiałby polizać całą okładkę albo nawet ją przeżuć?

Musiałby polizać książkę celowo, a nie przypadkiem. To właśnie jest straszne. Pigment odpada od oprawy bardzo łatwo. Więc ile do tej pory się odkleiło? Jak toksyczna była ta książka zaraz po kupieniu? Jak trujący może być proszek dla kogoś, kto jej właśnie używa? Zrobiliśmy jeszcze jeden test. Przejechaliśmy po okładce bawełnianym patyczkiem i zbadaliśmy ilość arsenu. Choć nie była ona wystarczająca do zabicia człowieka, nadal od książki odklejała się wystarczająca ilość trucizny, aby można było ją wykryć.

Czy w antykwariatach znajdują się jeszcze jakieś niebezpieczne książki? Czy jednak większość jest w bibliotekach?

Nie sadzę, że te książki są rzadkimi okazami. Jedną znalazłam na eBayu, inną w lokalnej księgarni z używanymi książkami. Wysłaliśmy ponad 400 z naszych zakładek z próbkami kolorów do 32 instytucji w USA i 9 na świecie. Powoli spływają odpowiedzi od bibliotek, kolekcjonerów i sprzedawców książek, że jakaś z pozycji ma okładkę o podejrzanym zielonym odcieniu.

Jakie kraje poza USA chciały sprawdzić swoje kolekcje?

Do tej pory wysłaliśmy zakładki do Kanady, Trynidadu i Tobago, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, RPA, Australii, Nowej Zelandii. Wiemy, że w Wielkiej Brytanii istnieli na pewno wytwórcy opraw, którzy używali „zieleni szmaragdowej”, ale nie mam żadnych informacji na temat Niemiec. Trzeba wiedzieć, że te kraje były dwoma największymi producentami tkanin introligatorskich w XIX wieku.

Jak długo trwała moda na zielone okładki? Czy skończyła się ona, gdy ludzie zaczęli odkrywać, że podobnie jak tapety, okładki mogą powodować choroby i śmierć?

Myślę, że tak. Zastanawiałam się, czy producenci okładek zdecydowali, że nie są one warte kontrowersji. W latach 60. XIX wieku okładki stały się znacznie ciemniejsze. Kolor leśny stał się bardziej popularny niż jasna „zieleń szmaragdowa”.

Czy odkryłaś już nazwy tych brytyjskich manufaktur?

Nie, ale dostałam grant na wyjazd i badania archiwów w Wielkiej Brytanii, by odkryć, którzy wytwórcy się tym zajmowali. Niestety pandemia COVID-19 przeszkodziła mi w podróży.

Jak właściwie wynaleziono płócienne okładki na książki?

Wynalazek ten przypisuje się Archibaldowi Leightonowi, londyńskiemu introligatorowi, który na początku lat 20. XIX wieku eksperymentował z materiałami introligatorskimi. Tkaniny krawieckie nigdy wcześniej nie przyjęły się jako materiał na okładki książek, ponieważ były trudne w obróbce. Na przykład klej przesączał się przez splot i wszystko paskudził, a materiał nie był wystarczająco wytrzymały, by służyć przez długi czas. Leighton wymyślił sposób na zaklejanie, a raczej powlekanie materiału skrobią, aby łatwiej przykleić go do okładek książek. We wczesnym okresie produkcji płótna, czyli w latach 20.–30., nie było to popularne rozwiązanie wśród introligatorów.

Dlaczego? Nie przyjęła się moda?

Klienci stawiali opór, bo „prawdziwa” książka powinna przecież mieć okładkę ze skóry lub dekoracyjnego papieru. Producenci eksperymentowali więc dalej, na przykład wytłaczali wzory na płótnie, by ukryć splot. Książka Bookcloth in England in America 1823–1850 zawiera zestawienie wielu różnych wzorów z tych wczesnych, eksperymentalnych dekad. W latach 50. jasne kolory w połączeniu z tłoczeniami i złotem sprawiły, że książki oprawione w płótno stały się atrakcyjniejsze wizualnie, a co za tym idzie – popularniejsze wśród konsumentów. Pod koniec XIX wieku książki oprawione w płótno stały się normą.

Gdzie produkowano płótno na okładki?

W XIX wieku Brytyjczycy mieli monopol na produkcję, kilka fabryk zaopatrywało cały świat. Ale w Niemczech znajdował się również duży producent, który był jedyną poważną konkurencją dla Brytyjczyków.

Stworzyliście procedury, opowiedz mi o nich.

Zbudowaliśmy bazę danych trujących książek, które udało nam się przebadać, liczę na to, że będzie dostępna wiosną tego roku. Mamy nadzieję, że każdy, kto otrzyma zakładkę i znajdzie jasnozieloną książkę, która spełnia kryteria, wyśle nam zdjęcie podejrzanej książki obok zakładki wraz z informacją, kiedy i gdzie została wydana, tak abyśmy mogli włączyć ją do bazy danych. Ze względów bezpieczeństwa zakładamy rękawiczki nitrylowe, potem dokładnie myjemy ręce mydłem i wodą. Książki przechowujemy w zamykanych torebkach z polietylenu i trzymamy je razem na jednej półce wyraźnie oznakowane, aby w nagłych wypadkach wiadomo było, że należy się z nimi obchodzić wyjątkowo ostrożnie.

Moja książka u swojej toksycznej przyjaciółki (w worku, żeby nie emanowała arsznikiem) w Winterthur Museum, gardens & library, uczy się jak być toksyczną.

Skomentuj