Wielki Smród

Czerwiec. Pachnie kwitnącymi lipami i truskawkami ze śmietaną. Pachnie ziemią po deszczu i ozonem po burzy. Świeżo skoszoną trawą i nagrzanym asfaltem. Śmierdzi niemytymi ciałami w zatłoczonych tramwajach. Chciałabym opowiedzieć wam o niezwykłym czerwcu i choć może brzmieć to jak fikcyjna opowieść o postapokaliptycznym klimacie, to zdarzyła się ona naprawdę 163 lata temu.

Londyn, czerwiec 1858.

W Wandsworth, w południowo-zachodnim Londynie pachnie słodem i chmielem, na południowym-wschodzie, w Surrey Commercial Docks pachniało drewnem, północ sąsiedniego Isle of Dogs – cukrem, a południe – daktylami i herbatą. Za to na południu w Bermondsey, w okolicy St. Saviour’s Dock (zwanego Wonnym Dokiem bądź Ściekową Wenecją) śmierdzi niemiłosiernie psimi odchodami i skórą, a ściany magazynów są zielone, oślizgłe, zamoczone w błotnistym bagnie. Idźmy dalej. Smithfield Market, sam środek miasta, co tam poczujemy? Odchody zwierząt hodowlanych. Dwa razy w tygodniu prowadzono tamtędy pięć tysięcy sztuk bydła, trzy tysiące owiec i dwa tysiące świń. Gdzie tylko można było je postawić znajdowały się stajnie, obory, a wokół nich roje much. Ale to nie wszystko, zbliż się drogi czytelniku do Tamizy. Stań na moście i spójrz w dół.

Dawno, dawno temu, bo w XV wieku, w Tamizie można było złowić mnóstwo ryb. Rzeka była pełna brzan, fląder, płotek, szczupaków, węgorzy, kiełbi, minogów, jesiotrów, krewetek, a w okresie tarła również łososi. Ostatniego z nich złowiono w 1833 roku. Pomimo prób zarybiania węgorzami z Holandii, ryby ginęły od razu po wrzuceniu do rzeki. Father Thames1 w XIX wieku nie miał prostego życia, ale apogeum smrodu przypadło właśnie na niezwykle ciepłe lato 1858 roku.

7 czerwca, kiedy temperatura osiągnęła 24°C w cieniu, Benjamin Disraeli, lider Partii Konserwatywnej, napisał krótki list do żony w Buckinghamshire, prosząc ją o przesłanie mu „pary butów bo stopy mam wilgotne w tych lakierowanych”. 14 czerwca królowa Wiktoria zanotowała w swoim pamiętniku: „Bardzo gorąca noc i intensywnie gorący dzień”. W środę 16 czerwca powietrze osiągnęło temperaturę 35°C w cieniu. Według zapisków królowej Wiktorii w nocy pojawiła się burza, która jednak nie obniżyła za bardzo temperatury, a powietrze było „jak para w kąpieli”. Tego samego wieczora krytyk czasopisma „Theatrical Journal” nie dał rady wysiedzieć na przedstawieniu „Otella” w Soho Theatre, gdyż w teatrze było tak gorąco, że uciekł o wpół do dwunastej.

Najgorętszego dnia, 17 czerwca w „The Times” został opublikowany artykuł:

„Stary Father Thames jest teraz w swojej chwale. To tydzień jego ostatecznego triumfu. Słonecznie czy parno, termometr wskazuje na 90°2 w cieniu. Wszystko, co podoba się wam w słońcu, odpływa i spływa wraz z parą i dymem ponad nimi, przemieszcza się czasem na zachód, czasem na wschód, dziadek angielskich strumieni kotłuje się i pławi w swoim błocie. (…) Tylko Londyn i żadna inna metropolia może wytworzyć tak brudny i plugawy wielki zlew. Najlepszą miarą rzeczy są ich produkty składowe, a tu, jedynie dogodnie rozcieńczona, znajduje się największa masa produktów, jakie można znaleźć na świecie. Mamy prawo czcić go i ozdabiać. Jest jednym ze świętych strumieni. Karmimy go więc jego ulubionym pożywieniem, nie tworzymy przyziemnych innowacji w jego korycie, żadnych nadbrzeży, żadnych wałów, czy bocznych tuneli. Więc jak go ozdabiamy? Przerzucając nad nim, nad jego samym mułem, a także jego nurtem najwspanialsze mosty na świecie, łuk triumfalny Waterloo i świetliste festony Hungerford. Pokrywamy jego brzegi pałacami, wieżami, kościołami, ogrodami i najstaranniej wybranymi budynkami metropolii (…). Lecz nie bierz tego na wiarę. Pójdź sam, delikatny czytelniku. Przygotuj się na obecność Króla Rzek. Upewnij się, że Twój żołądek nie jest ani pusty, ani pełny. Być może odpowiednio schłodzony kieliszek sherry z wodą Ci nie zaszkodzi. Wybierz czas, gdy jest odpływ. Stań gdziekolwiek, popatrz w dół z mostów, zejdź schodami lub wypraw się rzecznym parowcem. Tam w ciągu pół godziny, po 2-3 milach ujrzysz setkę kanałów wypluwających zbity brud, setkę kominów wymiotujących dymem i dziwne, nieopisywalne, obrzydliwe wyziewy. Sto szerokich akrów nienaturalnego, oślizgłego, chemicznego kompostu, sto par kół łopatkowych mieszających muł. Woda, a raczej płyn jest czarny jak atrament. Nagie chochliki, skaczące z ciemnych łuków lub spadające z barek węglowych, bawią się w błocie i wodzie jak potworne potomstwo Nilu3”.

Kolejnego dnia w dzienniku ukazała się odpowiedź od osoby kryjącej się pod inicjałami T.S.

Sir, większość Londynu podziękuje Panu za ten poranny artykuł dotyczący stanu Tamizy i nikt nie będzie bardziej żarliwy niż ci, który – jak ja – zmuszeni są przez okoliczności do mieszkania na brzegu tego cuchnącego kanału. Jestem jednym z tych pechowych prawników, którzy „tulą się do gnijącego brzegu” i naprawdę gnije on z wielkim zapałem. Dzisiaj smród w Temple budzi ekstremalne mdłości i nudności; owinięci jesteśmy plugawymi miazmatami, które rozprzestrzeniają się po obu stronach tej składnicy brudu niemalże trzech milionów istot ludzkich. W dzień i w nocy każdy oddech, który bierzemy by utrzymać się przy życiu jest naznaczony jego trującymi wydechami. Jeśli otworzę jakiekolwiek okna, smród wbija się do środka i zaciągam się potężnymi haustami trującej substancji. Jeśli je zamknę, gorąc jest tak wielki, że niemalże się duszę i tak samo truję, choć już nie tak widocznie. Jestem całkiem świadom faktu, że zabija się mnie krok po kroku. Wiem, że – pospołu z wieloma innymi moimi rodakami – powoli, ale z pewnością ulegam procesowi, któremu poddali się Villikins i jego Dinah4, kiedy „surowa ojczyzna” okazała się nieubłagana. Lecz jednak, w ich przypadku to była kwestia wyboru, a w moim jest to kwestia przymusu – a to duża różnica. Fair Rosamond 5 wypiła zawartość zatrutego naczynia, nie dlatego, że jakoś szczególnie lubiła wywar, ale dlatego, że pozostawiona była w bardzo niezręcznej sytuacji – musząc pośpiesznie wybrać pomiędzy misą a sztyletem . A w moim przypadku nie widzę żadnej konieczności otrucia się, a nawet jeśli bym ją widział, to myślę, że mógłbym użyć mniej mdlącej dawki, by dokonać tego czynu, niż ta zawarta w wyziewach ze ścieku. Błagam w związku z tym jak najbardziej z emfazą, by protestować przeciw byciu trutym i błagam jeszcze, by tych, których jest to sprawa i którym płaci się sowicie, by upewnić się, bym nie był truty, zapytać, dlaczego jestem truty.

19 czerwca w Sądzie Skarbowym w Westminster Hall jeden z prawników poprosił sir Fredericka Pollocka, o pozwolenie by „zrezygnować z peruki podczas tej bardzo upalnej pogody”. Pozwolono na to, wymieniano żarty na temat pogody w Londynie w porównaniu z gorącymi krajami, w których peruki raczej się nie nosiło.

Mieszkańcy stolicy krytycznie odnosili się do polityków, którzy nie zrobili absolutnie nic w tym temacie, a co jeszcze się okaże, dopuścili do takiego stanu rzeki. 26 czerwca w „The Times” ukazał się tekst doktora Alfreda Smee’go, który uznał, że nadszedł czas, by zwrócić uwagę opinii publicznej „w najbardziej dobitny sposób na wielkie niebezpieczeństwo, jakie wisi nad mieszkańcami tej metropolii: stan Tamizy”. Jego opis rzeki nie różnił się od poprzednich, które pojawiały się w dzienniku od niemal miesiąca: „rzeka jest prawie tak mętna i czarna jak atrament i jest o wiele bardziej odrażająca niż większość ścieków, które do niej wpływają, a których materia zwierzęca nie przeszła jeszcze odstręczającej fermentacji. Ci, którzy mieszkali w Londynie, obserwowali z roku na rok pogorszenie jakości wody, stopniowe zanikanie wyższych form życia zwierzęcego z powodu dużej części dodawanych do niej ścieków”.

Lekarz ostrzegał przed śmiercionośnym wpływem „odstręczającej fermentacji” i straszył widmem cholery. „W przypadku epidemii prawdopodobnie setki tysięcy mieszkańców padłyby ofiarami, ponieważ cała rzeka jest zasadniczo gorsza niż kanały ściekowe (…) Gnicie może powodować choroby zakaźne, takie jak gorączka lub dżuma. Jak wielka byłaby panika, gdyby kilku czołowych ludzi z Rządu padło ofiarą!”

Zamiast stworzenia jakiegoś planu oczyszczania miasta wynajęto parowiec, aby osobiście sprawdzić prawdziwość stwierdzeń na temat stanu rzeki. Nie wiadomo ilu członków komisji zasiadających na statku zwymiotowało.

Brud brudem, smród smrodem, ale 28 czerwca odbyła się koronacja Wiktorii na królową. Prześledziłam zapiski jej pamiętników za czerwiec i nie było tam dnia, gdy nie pisała o gorącu, jednak o nieprzyjemnym zapachu wspominała bardzo rzadko. Dzień ten opisała tak: „Po południu pojechaliśmy ze wszystkimi naszymi gośćmi, dziewczętami itd. do Deptford, gdzie wsiedliśmy na barki i przepływaliśmy wzdłuż cudownych „Lewiatana” i „Great Eastern” jeszcze w stanie niedokończonym, aczkolwiek zdumiewających. 600 stóp długości, 83 szerokości i 58 głębokości! Przeszliśmy tylko długość pokładu i weszliśmy do jednej z kabin. Wracając, byliśmy na wpół otruci okropnym zapachem Tamizy!”

Srebrna Tamiza w połowie XIX wieku była czarna! Jak do tego doszło?

Londyn 1821 – 1 374 000 mieszkańców Londyn 1831 – 1 654 000 mieszkańców Epidemia cholery 1831/32 – 6536 ofiary

Stan wody w Tamizie pogarszał się wraz ze wzrostem ilości mieszkańców, a co za tym idzie, ilości ścieków. Jeszcze na początku XIX wieku do rzeki trafiały jedynie wody powierzchniowe (co zapobiegało powodziom) i trochę błota z ulic. Z czasem do „rowów”, czyli odpływów kanalizacyjnych, zaczęły trafiać śmieci. Pracownicy kanałów często musieli odblokowywać zapchane tunele i znajdowali tam od węgla po potłuczone garnki, szkło i martwe zwierzęta.

Rysunek 1. „Hydry, gorgony, chimery”, czyli woda z Tamizy pod mikroskopem (monster soup, 1828)

W 1834 roku do Westminster Sewer Commission dotarło pismo lekarzy, którzy żądali zrobienia czegoś ze szkodliwymi wyziewami z kanałów ściekowych, gdyż te szkodzą zdrowiu mieszkańców. Komisja odpowiedziała, że nie da się pozamykać kanałów, gdyż mogłoby to doprowadzić do nagromadzenia się gazów. Lekarze udali się ze skargą do Parlamentu, co miało poskutkować powołaniem specjalnej komisji, która zajęłaby się problemami zdrowia publicznego.

Każdy dom, nieważne czy bogacza, czy robotnika, miał szambo. Zazwyczaj był to wielki dół wyłożony cegłami. Czasem znajdowało się bezpośrednio pod drewnianym tronem lub było połączone ceglanym kanałem ściekowym. Znajdowało się w piwnicy lub na podwórku. Szamba przeważnie miały około dwa metry głębokości i około półtora metra szerokości. Często nie używano nawet zaprawy murarskiej, więc zawartość sączyła się spomiędzy cegieł i wsiąkała w ziemię, co pozwalało zaoszczędzać na opróżnianiu. Jednak nieszczelne szamba szybko zamieniały otaczającą ziemię w wilgotne, cuchnące bagno. Ile było takich szamb w Londynie? Około 200 tysięcy, a sam zamek Windsor posiadał aż 53 sztuki w piwnicach. Królewskie warunki sanitarne były tak złe, że rząd zataił raport inspektora.

Raz lub dwa razy do roku zatrudniano „nocnych szambiarzy” w celu oczyszczania szamba. Zespół ten mógł pracować jedynie pomiędzy północą a piątą nad ranem z uwagi na przerażający smród (zawartość szamba nie lądowała w beczkowozach, ale na zwykłych wozach bez żadnego zamknięcia). Za każde szambo dostawali szylinga, co było lepszą płacą niż wykwalifikowany robotnik (on zarabiał trzy szylingi za cały dzień pracy).

Wielu właścicieli domów i budowniczych nielegalnie podłączało domowe kanalizacje do publicznych kanałów ściekowych. Tą drogą do Tamizy ściekały zmyte przez deszcz z ulic brudy, odchody zwierząt, martwe psy, gnijące resztki jedzenia, a jako wisienka na tym torcie z brudu, wszystkiego dopełniały ekskrementy z nielegalnie podłączonych mieszkań.

Londyn 1841 – 1 945 000 mieszkańców Londyn 1851 – 2 362 000 mieszkańców Epidemia cholery 1848/49 – 14 137 ofiar

Sprawą kanałów zajął się Edwin Chadwick, który początkowo był odpowiedzialny za zreformowanie Poor Law (praw ubogich) i w lipcu 1842 roku opublikował raport o warunkach sanitarnych klasy pracującej oraz wpływie jaki miały na ich stan zdrowia (An Enquiry into the Sanitary Condition of the Labouring Population of Great Britain), gdzie informował o 200 tysiącach szamb. Zacytował raport inżyniera budownictwa o nazwisku Howell, który jako geodeta dokonał inspekcji dwóch domów, przeznaczonych do remontu: „Stwierdziłem, że cały obszar piwnic na głębokości trzech stóp był pełen ekskrementów, które przez lata mogły gromadzić się w wyniku przelewania się szamba.” Wspomniał również o innym domu: „po dojściu do przejścia pierwszego domu zastałem podwórko pokryte ekskrementami z powodu przepełnienia wychodka. Głębokość wynosiła prawie sześć cali . Aby umożliwić mieszkańcom przejście, ułożono tam cegły”.

„Każdy zapach, jeśli jest intensywny, jest natychmiastową ostrą chorobą; Ostatecznie możemy powiedzieć zatem, iż poprzez osłabienie systemu i uczynienie go podatnym na działanie innych przyczyn, każdy zapach jest chorobą” – powiedział Edwin Chadwick i uznał, że ważniejsze niż oczyszczanie wody pitnej jest usuwanie zapachów. Prostym rozwiązaniem było wprowadzenie toalet i wyczyszczenie ulic i domów. Było to kosztowne, ale miało rekompensować opróżnianie szamb i zniszczenia spowodowane starymi i zaniedbanymi kanałami. Złe warunki mieszkaniowe sprzyjały rozwojowi chorób zakaźnych, nie nędza, lecz miazmaty. To wyziewy, które powstały z rozkładu substancji pochodzenia roślinnego i zwierzęcego, wilgoci oraz brudu oraz przebywanie w zamkniętych, przepełnionych mieszkaniach były winne epidemii cholery w 1838 roku.

Wypada teraz wspomnieć o tym, kim byli miazmatyści i ich przeciwnicy kontagioniści.

W pierwszej połowie XIX wieku istniały dwa nurty myślenia o tym jak rozprzestrzeniają się choroby. Miazmatyści uważali, że większość chorób wynikało z brudu, w szczególności ze smrodu i miazmy (waporów, wyziewów) wytwarzanych przez ekskrementy, gnijące mięso i warzywa. Niehigieniczne miejsca powodowały, że niezakaźne choroby stawały się bardzo groźne. Po inhalacji „czynnika sprawczego” wnikał on do krwiobiegu i zakłócał równowagę organizmu, co powodowało gorączkę oraz inne objawy.

Odmienne zdanie mieli kontagioniści, którzy uważali, że choroba rozprzestrzenia się przez bezpośredni kontakt człowieka z człowiekiem lub człowieka z ubraniem bądź pościelą. Czasem ciała ofiar cholery wytwarzały zakaźnego „wirusa”, który w formie lotnej unosił się do atmosfery i był wdychany przez zdrowych ludzi, ale nikt im nie wierzył.

W 1843 roku powołano komisję do spraw warunków sanitarnych (The Royal Commission into the Sanitary Condition of Large Towns and Populous Districts), która miała za zadanie badać i dokumentować sanitarne warunki miast Anglii i Walii, a także opracować reformy, uwzględniając zalecenia Chadwicka.

W 1847 roku lekarz Hector Gavin napisał:

„Czytając raporty komisarzy do spraw Zdrowia Miast, o tym jak w przerażająco brudnym stanie znajdują się domy i ulice w biedniejszych okolicach, można by pomyśleć, że w mieście, które – jak twierdzi – jest najpotężniejszym centrum cywilizacji, tak powszechne obrzydlistwa nie powinny mieć miejsca nawet przez jeden dzień. Tysiące domów jest bez kanalizacji, a mnóstwo ulic bez kanałów. W wielu częściach St. George’s-in-the-East nie ma drenażu, a kuchnie, w niektórych miejscach, po ulewnych deszczach, znajdują się kilka cali pod wodą. Ta, gdy się cofa6, pozostawia nagromadzenie brudu i nieczystości o najgorszym opisie7”.

Aby zredukować poziom miazmatów, wszystkie szamba i wygódki musiały przestać istnieć. Każde mieszkanie powinno mieć toaletę i być podłączone do dwóch nowych systemów rurociągów. Jednego do dostarczania czystej wody w kranie, drugiego do odprowadzania nieczystości i innych odpadów. Chadwick wymyślił system, w którym silniki parowe pompowały ścieki do gospodarstw rolniczych poza miastem, a rury podziemne rozprowadzały je w celu nawożenia upraw. Nadmiar miał kierować się rurami przez złoża filtracyjne do najbliższej rzeki, jeziora lub morza. Za ten wynalazek miano płacić poprzez opłatę za wodę oraz sprzedając ścieki jako nawóz. Jak łatwo się domyślić, plan nie wypalił, a nikt nie kwapił się do wzięcia odpowiedzialności za czystość.

Dopiero epidemia cholery w 1848 roku spowodowała, że dyskusje na temat odpowiedzialności zeszły na dalszy plan. W tym samym roku powołano General Board of Health, a przewodniczącym został oczywiście Edwin Chadwick (jedynym członkiem z wykształceniem medycznym był Thomas Southwood Smith).

Dziś wiemy, że cholerę powoduje bakteria, jednak w XIX wieku obwiniano o nią oczywiście miazmaty. Jednak ta teoria nie przemawiała do doktora Johna Snowa. Był on anestezjologiem i wiedział, że żadne opary nie mogą spowodować chorób epidemiologicznych. Skoro w przypadku cholery od razu pojawiały się objawy jelitowe, najpierw został zainfekowany układ pokarmowy, co znaczyło, że trucizna cholery została połknięta, a nie wdychana z powietrzem. Gdyby tzw. „czynnik sprawczy” był wdychany, najpierw zatruwałby krew i powodował ogólne symptomy jak dreszcze, bóle głowy czy przyspieszony puls, a dopiero w następnej kolejności pojawiałyby się symptomy zlokalizowane w konkretnym miejscu.

Snow uważał również, że pomysł zakazu używania szamb to potencjalna katastrofa z sanitarnego punktu widzenia. Szamba śmierdziały, ale zapobiegały przenoszeniu się cholery o ile były opróżniane w bezpieczny sposób. Natomiast klozety podłączone do kanalizacji były opróżniane wprost do rzeki, z której ludzie czerpali wodę pitną. Reformy sanitarne były konieczne, ale zrzucanie odpadów z miasta do tej samej rzeki, która zaopatrywała mieszkańców w wodę było głupotą. Niestety żaden z kolegów po fachu nie wierzył doktorowi Snowowi i nawet po słynnej epidemii cholery w Soho we wrześniu 1854, gdzie Snow dokładnie wytropił która studnia spowodowała śmierć niemal tysiąca mieszkańców kilku ulic, jego teoria rozprzestrzeniania się cholery przez wodę nie została zaakceptowana przez lekarzy i rząd.

John Snow doznał udaru 10 czerwca 1858 roku i zmarł sześć dni później, czy przyczyniło się do tego najgorętsze lato i Wielki Smród? Jeśli chodzi o cholerę, to nawet po jego śmierci wierzono, że powodują ją miazmaty.

Wracając do kanałów, niektóre zostały zbudowane po pierwszej epidemii cholery. Metropolitan Sanitary Commision stwierdziła, że są one zaprojektowane źle, a przepływ wody jest niewystarczający by wyczyścić ich zawartość. W rezultacie nie spełniały żadnych celów sanitarnych, ale działały jak rozległe szamba, roztaczając zapach gnijącej materii organicznej. Idealny wydawał się program Chadwicka. Rząd szybko przyjął ustawy, które zrestrukturyzowały brytyjską administrację sanitarną. Ustawa o zdrowiu publicznym zezwalała miastom na podejmowanie środków bez zgody parlamentu i stworzyła Generalną Radę Zdrowia. Natomiast Metropolitan Commision of Sewers Act tworzyło jeden organ do zarządzania kanalizacją w Londynie.

I właśnie ten ostatni projekt zainicjowany przez Chadwicka spowodował większe zanieczyszczenie Tamizy oraz Wielki Smród. Wedle komisji we wrześniu 1848 roku przepłukano 262km najgorszych kanałów ściekowych. Większość z nich znajdowała się poniżej poziomu wody w czasie przypływu, ścieki musiały być płukane podczas odpływu. Więc pływały przy brzegu i czekały na przypływ. Przypominam, iż z Tamizy pobierano również wodę pitną! Spowodowało to, że po płukaniu kanalizacji wybuchła epidemia cholery.

Komisja debatowała nad technicznym aspektem ścieków, a nie zdrowiem społeczeństwa. Przez sześć lat dyskusji Metropolitan Sanitary Commision została zmieniona na Metropolitan Board of Works. Nowy organ miał upoważnienie do usuwania ścieków w Londynie, lecz niekończące się dyskusje i debaty nie zmieniały nic w kwestii coraz to brudniejszej Tamizy.

Rysunek 2. Grafika z „The Punch”: Faraday daje Father Thames swoją wizytówkę.

W lipcu 1855 roku na łamach „The Times8” pojawił się list od Michaela Faradaya, który przepłynął parowcem Tamizę 7 czerwca. Był wtedy odpływ, a „wygląd i zapach wody natychmiast zwróciły moją uwagę. Cała rzeka była nieprzezroczystą, bladobrązową cieczą”. Aby sprawdzić jak bardzo woda była mętna, podarł kilka białych kartek na kawałki, lekko zwilżył je i wrzucił do wody przy każdym pirsie, do którego dotarł statek. „Zanim zatonęły cal pod powierzchnią, były nie do dojrzenia, choć słońce świeciło wtedy jasno. Gdy kartki tonęły bokiem, dolna część ukrywała się pod wzrokiem, nim górna znalazła się pod wodą (…) W pobliżu mostów zanieczyszczenia skłębiły się w parę tak gęstą, że była widoczna na powierzchni, nawet w takiej wodzie”. Jeśli chodzi o zapach Tamizy, Faraday porównał go do smrodu podobnego do wydzielanego się z ujścia ścieków na ulicach, a „cała rzeka była prawdziwym kanałem ściekowym”. Naukowiec uznał, że jego obowiązkiem jest poinformowanie o sytuacji rzeki i zwrócenie uwagi tych, którzy sprawują władzę lub są odpowiedzialni za jej kondycję. „Stan, w jakim widziałem Tamizę, może być uznany za wyjątkowy, ale powinien on być niemożliwy. Jednak obawiam się, że szybko staje się stanem ogólnym. Jeśli zaniedbamy ten temat, nie możemy oczekiwać, że zrobimy to bezkarnie. Nie powinniśmy też być zdziwieni, jeśli przed upływem wielu lat gorąca pora roku dostarczy nam smutnego dowodu szaleństwa naszej nieostrożności”. Faraday miał rację, nie minęły trzy lata i rzeka stała się płynącym cuchnącym siarkowodorem9.

Na początku 1858 roku wysiłki związane z zaprojektowaniem nowego systemu kanalizacyjnego znajdowały się w impasie. Rząd analizował dwie propozycje. Pierwsza: (autorstwa inżyniera Josepha Bazalgette z Metropolitan Board of Works) kosztowałaby 2,5 miliona funtów, druga: (przygotowana przez zewnętrznych inżynierów wynajętych przez rząd) była wyceniona na 5,5 miliona funtów. Banki na pewno nie sfinansowałyby żadnej z nich bez gwarancji od rządu, a ci takowej dać nie chcieli. Ale nadszedł rok 1858, minęło 10 lat od płukania kanalizacji i usunięcia szamb.

„The Lancet10” tak opisał stan Tamizy:

Skoncentrowane śmieci pochodzące od kilku milionów ludzi są codziennie wlewane do Tamizy w bezpośrednim sąsiedztwie domów. Na odpady te składają się wszelkiego rodzaju nieczystości, w tym stałe i mocz. Wszystko połączone z różnymi szkodliwymi substancjami. Te resztki tak złe i odrażające nie są wylewane bezpośrednio i od razu do Tamizy, lecz najpierw są odprowadzane do kanałów ściekowych, gdzie gromadzą się, gniją i rozkładają. A poprzez swój rozkład powodują powstawanie szkodliwych lub trujących związków. I to w tym plugawym stanie są przenoszone do rzeki, gdzie mieszają się z wodą i ulegają dalszemu zepsuciu. W tym roku została ona zanieczyszczona ściekami do tego stopnia, iż woda w promieniu wielu mil od Chelsea w jednym kierunku, a do Blackwall w drugim, stała się niemal czarna i ma wygląd samych ścieków. Bez najmniejszej przesady można powiedzieć, iż rzeka przekształciła się w jeden ogromny, odkryty kanał, cuchnący szkodliwymi i morowymi obrzydliwościami.

Według Chadwicka brud i smród rzeki świadczył o tym, że miazmaty przeniosły się właśnie tam z domów. Mieszkańcy jakoś nie wierzyli, że wyziewy znad Tamizy były mniej szkodliwe niż te z przydomowych szamb. Nadszedł czerwiec, czas Wielkiego Smrodu.

Rysunek 3 Father Thames przedstawia swoje potomstwo: Dyfteryt, Skrofulozę i Cholerę.

3 lipca komisja debatująca nad ustawami bankowymi szybko zakończyła obrady. Kanclerz Skarbu, Benjamin Disraeli wybiegł z dokumentami w jednej ręce i z chusteczką przyłożoną ściśle do nosa w drugiej. Zaraz za nim biegł James Graham głośno kaszląc. Widmo choroby stało się realne. 15 lipca przywódca rządu, Disraeli oświadczył, iż Tamiza stała się stygijską sadzawką, cuchnącą nieopisanymi i niedopuszczalnymi okropnościami. Skoro prawie wszystkie żyjące stworzenia rzeczne zniknęły, to co mogło się stać z ludźmi, którzy żyli nad jej brzegiem? W mieście zapanował strach przed zarazą. Benjamin Disraeli przedstawiał ustawę, która pozwalałam Metropolitan Board of Works działać bez zgody Rządu i zapożyczyć się na 3 miliony funtów, by zbudować nowe kanały ściekowe wedle własnego uznania. Ustawa została szybko przyjęta w obydwu Izbach Parlamentu i zatwierdzona w ciągu 18 dni.

Nowy system zaprojektował główny inżynier Metropolitan Board of Works, Joseph Bazalgette. Prace rozpoczęły się w 1859 roku i trwały dekadę. Z racji tego, iż Tamiza była rzeką pływową należało ścieki zrzucać bliżej ujścia rzeki, by spływały do morza, a nie kotłowały się w tą i z powrotem w Londynie. Ścieki były kierowane do przepompowni, a potem do dwóch miejsc: 14 mil na wschód od London Bridge, na północy w Barking Creek oraz na południu w Erith Marshes. Joseph Bazalgette zbudował system, który miał obsłużyć 2,5 miliona mieszkańców, ale teoretycznie miał poradzić sobie z 4 milionami. Dziś ten sam system, nieco rozszerzony obsługuje ich 8 milionów.

 

Tekst ukazał się w nr 16 magazynu Biały Kruk.

 

 

  1. Postać Father Thames, bóstwa wodnego opiekującego się Tamizą pojawiła się po raz pierwszy w poemacie „Windsor forest” Alexandra Pope z 1713 roku.
  2. 32°C
  3. Chodzi tu o Sarapisa, Izydę i Ozyrysa. „Studia Biblica Essays in Biblical Archeology and Criticism and Kindered Subjects by Members of The University of Oxford”, 1885
  4. Villikins and his Dinah” to piosenka teatralna, która pojawiła się w Anglii w 1853 roku jako burleskowa wersja tradycyjnej ballady „William and Dinah”. Tematem jest opowieść o rozstaniu kochanków poprzez ingerencję rodziców. Bohaterowie popełniają samobójstwo i zostają pochowani w jednym grobie.
  5. Chodzi o Rosamund Clifford, kochankę króla Henryka II. Ukrywał ją w labiryncie przed swoją żoną Eleonorą z Akwitanii, jednak królowa zdołała przejść labirynt i zmusiła Rosamund do dokonania wyboru formy śmierci: sztylet lub trucizna. Rosamond wybrała to drugie
  6. Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale Tamiza jest rzeką pływową i cztery razy dziennie zmienia kierunek: w czasie przypływu wylewa się, w czasie odpływu cofa się na wschód. Zatem zawartość kanałów nie lądowała w morzu jak planowano, ale przelewała się tam i z powrotem. Nie brzmi to miło.
  7. Unhealthiness of London and the Necessity of Remedial Measures, 1847
  8. 9.07.1855
  9. W wyniku zniknięcia niemal całego tlenu,w wodzie powstał siarkowodór, a to z kolei spowodowało, że woda zrobiła się czarna od osadów siarczku żelaza. A mieszkańcy nadal pili tą breję!
  10. Analytical Sanitary Commission, Report upon the Present Condition of the Thames, The Lancet 75, no. 1819, 1858.

Skomentuj