W dzisiejszych czasach urząd koronera łączy naukę z prawem. Koroner jest niezależnym urzędnikiem sądowym i bada nagłe, nienaturalne i niewyjaśnione zgony. Jak wyglądała praca koronera na początku XIX wieku, gdy medycyna sądowa dopiero miała się narodzić? Podobnie jak dziś, dwa wieki temu, gdy okoliczności zgonu nie dało się wyjaśnić w oczywisty sposób lub koroner z jakiegokolwiek innego powodu uznał, że należy wszcząć śledztwo, rozpoczynało się dochodzenie, które prawie zawsze toczyło się w sądzie jawnym. Różnicę stanowiła obowiązkowa obecność podczas przesłuchań ławy przysięgłych, złożonej z przynajmniej dwunastu członków. Owszem, współczesny koroner również może wezwać ławę przysięgłych, ale większość dochodzeń obywa się bez nich. W XIX wieku dochodzenie koronera mogło być prowadzone w domu zmarłego (jeśli był na tyle duży), ale najczęściej miało miejsce w pubie lub tawernie w pobliżu miejsca, gdzie spoczywało niepochowane ciało. Zatem nie zdziwcie się, gdy przeczytacie, że dochodzenie w przypadku zmarłego chłopca miało miejsce właśnie w pubie Unicorn. Przybytek znajdował się bowiem zaraz obok siedziby policji w Covent Garden, do której przyprowadzono oskarżonych i w której spoczywało niezidentyfikowane ciało.
Po zaprzysiężeniu ławy przysięgłych rozpoczynało się śledztwo: oględziny ciała, przesłuchanie świadków, a na koniec werdykt. Sąd w trakcie śledztwa zajmował się ustaleniem faktów dotyczących śmierci, a nie prowadził proces karny. Koroner asystował przysięgłym, pomagał zrozumieć materiał dowodowy, ale absolutnie nie nakierowywał ich na ostateczny werdykt, który miał na celu wskazać, kto był odpowiedzialny za czyjąś śmierć i czy było to zabójstwo, czy nieumyślne spowodowanie śmierci, a także kiedy nastąpiła śmierć i kim jest ofiara. W czasie dochodzenia obecna była prasa, która nie tylko na bieżąco informowała mieszkańców o tym, co działo się na procesie, ale też rozpowszechniała informacje, które mogły pomóc w identyfikacji zwłok. W gazetach bardzo często pojawiały się ogłoszenia z prośbą o informację na temat niezidentyfikowanego ciała.
Dziewiętnastowieczni koronerzy, przynajmniej ci z początku wieku, nie byli profesjonalistami. Dochodzenie w sprawie chłopca prowadził koroner John Henry Gell, który sam określał się jako aptekarz, choć brakuje dowodów na to, czy faktycznie szkolił się w tym zawodzie.
8 listopada
Nadszedł czas, by ustalić okoliczności śmierci nieznanego chłopca, o którego zamordowanie podejrzewano Bishopa, Maya, Williamsa i Shieldsa. W tym celu w pubie Unicorn o godzinie 15:00 rozpoczęło się dochodzenie przed koronerem Johnem Henrym Gellem. Przewodniczącym ławy przysięgłych został William Cribb. Obecny był James Corder, urzędnik, który w imieniu parafii św. Pawła w Covent Garden sporządzał notatki z przebiegu postępowania. W przypadku skierowania sprawy na drogę karną do sądu Old Bailey Corder miał zająć miejsce oskarżyciela.
W małym pomieszczeniu tłoczyło się tak dużo ludzi, że ciężko było złapać oddech, a zamiast w pintę piwa oczy zgromadzonych wbite były w czwórkę podejrzanych. Pierwsze przesłuchanie miało na celu ustalenie, skąd mężczyźni posiadali zwłoki dziecka. John Bishop po aresztowaniu zeznał przecież, że ciało chłopca otrzymał w szpitalu Guya. Czy kłamał? Przed koronerem zeznawał opiekun prosektorium tegoż szpitala, Thomas Davis:
— W ostatni piątek wieczorem May i Bishop przynieśli do szpitala worek, zawierający, jak powiedzieli, zwłoki, które chcieli nam sprzedać. Powiedziałem im, że ciało nie jest nam potrzebne, bo panowie anatomowie byli już zaopatrzeni. Obydwaj poprosili o pozwolenie na pozostawienie ciała na noc w szpitalu, na co się zgodziłem. Następnego ranka między, jak sądzę, jedenastą a dwunastą zobaczyłem ich na terenie szpitala. Musiałem wyjść, a po powrocie zauważyłem, że ciało zostało przez nich zabrane. Mogło to być około godziny trzynastej. Mój asystent James Weeks przekazał worek z ciałem.
Bishop nie kłamał zatem w sposób oczywisty — ciało rzeczywiście przyniósł do King’s College ze szpitala Guya.
W dalszej kolejności zeznawał chirurg Richard Partridge, który zaniepokojony wezwał policję:
— Ciało zmarłego zostało przywiezione do Kolegium w sobotnie popołudnie, a podczas jego oględzin dość mocno się zaniepokoiłem. Udałem się do biura sekretarza i, mając silne podejrzenia, że coś jest nie w porządku, posłałem po kilku policjantów, którzy w mojej obecności zatrzymali Maya i Bishopa oraz dwóch pozostałych mężczyzn czekających na zewnątrz.
Od czasu poprzedniego przesłuchania dokonano już sekcji zwłok chłopca, dlatego przed koronerem stanął chirurg parafii Covent Garden George Beaman, który na prośbę nadinspektora Thomasa zbadał ciało zaraz po północy w niedzielę. Towarzyszyli mu inni lekarze w osobach panów Partridge’a i Mayo. Czas zgonu Beaman określił na dwadzieścia cztery do trzydziestu sześciu godzin wcześniej.
— Ciało było sztywne, twarz opuchnięta, oczy szeroko otwarte, mocno przekrwione. Na czole, nad lewą brwią znajdowała się rana długości prawie cala i głębokości około jednej ósmej cala. Z rany płynęła krew i gdy lekko ucisnąłem miejsce, by wykryć niewidoczne być może złamanie, wyciekło jej trochę więcej. Zbadałem szyję, gardło i klatkę piersiową, nie było śladów ucisku na tych częściach. Użyłem gąbki i ciepłej wody, aby dokładnie oczyścić szyję i klatkę piersiową. Wciąż nie znalazłem najmniejszych śladów przemocy.
Pamiętacie, jak Partridge zeznał, że klatka piersiowa była nienaturalnie wgnieciona? Beaman nic takiego nie zaobserwował. Ale przyjrzyjmy się jego dalszym wnioskom z autopsji:
— Zęby zostały wyrwane, język był spuchnięty. Następnie zbadałem głowę i po usunięciu skóry, która pokrywa górną część czaszki, bezpośrednio pod nią wykryłem plamę wynaczynionej krwi. To musiało być efektem przemocy lub wypadku. Kość pod spodem nie została uszkodzona. Błona otaczająca mózg wydawała się bardziej zarumieniona niż zwykle. Substancja mózgu była zdrowa. Następnie zbadałem kręgosłup. Spod skóry usuniętej z dolnej części głowy, rozciągającej się do ramion poniżej, wydobyło się sporo krwi. Nie ma wątpliwości, że to efekt zastosowanej przemocy. Kręgosłup nie był złamany, ale w obrębie rdzenia kręgowego zauważyłem nieznaczną ilość skrzepniętej krwi uciskającej na szpik i nie mam wątpliwości, że właśnie opisałem przyczynę śmierci, a mianowicie przemieszczenie krwi do górnej części kanału kręgowego.
Koroner spytał, czy lekarz sądzi, że zgon nastąpił bez jakiejkolwiek rany zewnętrznej. Lekarz potwierdził, że rana na czole nie mogła spowodować śmierci młodzieńca. Świadek następnie stwierdził, że jego zdaniem niektóre ciosy musiały zostać zadane zmarłemu kijem, pałką lub innym tępym narzędziem, a nawet pięścią silnego dorosłego mężczyzny. Ciało pod każdym innym względem było doskonale zdrowe. Gdyby chłopiec upadł, pozostawiłoby to poważniejsze obrażenia zewnętrzne. Ofiara nie mogła również umrzeć z powodu braku tchu lub uduszenia.
Jeśli chodzi o organy wewnętrzne, Beaman zeznał:
— Serce i płuca były całkowicie zdrowe, a po opróżnieniu żołądka stwierdziłem, że jego struktura również była całkowicie zdrowa. Trawienie trwało w chwili śmierci. Żołądek zawierał dość obfity posiłek, pachnący lekko rumem.
Na koniec chirurg potwierdził, że nie wierzy, by ciało zostało kiedykolwiek pochowane.
Richard Partridge zgadzał się ze wszystkim, co powiedział pan Beaman w odniesieniu do opisanego przez niego wyglądu ciała, i uznał, że przyczyną śmierci były prawdopodobnie te obrażenia, które odkryto na karku. Te obrażenia mogły oczywiście spowodować zgon, ale wszystkie inne mogły wynikać z naturalnej śmierci.
Zaprzysiężono wtedy i przesłuchano George’a Duchoza, kolejnego z lekarzy obecnych w czasie sekcji. Ten od razu poinformował koronera, że jego zdaniem chłopiec zmarł śmiercią gwałtowną będącą wynikiem przemocy, a obrażenia na karku były wystarczające, by spowodować zgon.
— Widziałem jednak podobne zjawiska w ciele mężczyzny, który zmarł w wyniku upadku ze schodów. Nie ma wątpliwości, że śmierć w tym jednak przypadku musiała być natychmiastowa i mogła być z pewnością spowodowana uderzeniem pałką w kark. Zaobserwowałem ślad na prawym nadgarstku, najwyraźniej spowodowany uciskiem — zeznał lekarz.
Duchoz wyraził stanowczą opinię, że chłopiec został najpierw ogłuszony uderzeniem w głowę, a potem jego szyja została zwichnięta w taki sam sposób, w jaki zwykle skręca się szyję kaczce. W tym momencie po uczestnikach zasiadających w sali sądowej przy Bow Street przebiegł dreszcz przerażenia — usłyszeć można było westchnienia i pomruki.
Nadszedł czas, by przesłuchać kilka osób, które zidentyfikowały ciało chłopca. Czy zatem dowiemy się, jak miał na imię, kim był, gdzie była jego rodzina?
Kim był zamordowany?
Po ogłoszeniu, że znaleziono zwłoki czternastoletniego chłopca, do biura na Bow Street zgłosiło się kilkoro rodziców i powiadomiło o zaginięciu synów. Jedna z matek powiedziała sędziemu pokoju, że jej głuchoniemy syn na pewno został uprowadzony, zabity i sprzedany chirurgom, bo słyszała, że mężczyźni w areszcie to znani rezurekcjoniści. Pojawiło się również kilkoro Włochów, w tym signor Francis Bernasconi z Great Russell Street, który — jak wielu włoskich imigrantów — zajmował się tworzeniem figur gipsowych, tzw. figurinai. Rozpoznał w chłopcu malca z Genui, który utrzymywał się jako image boy — sprzedawał obrazy na ulicach. Pastor z włoskiej kaplicy w Haymarket twierdził, że chłopiec był członkiem jego kongregacji, lecz nie potrafił podać jego imienia ani nazwiska. Inni Włosi mówili, że to żebrak, który chodził z żółwiem.
Identyfikacji zmarłego przed koronerem podjęło się dwoje świadków. Charles Starbuck, makler giełdowy z City zeznał, że po tym, jak przeczytał w poniedziałkowym numerze „The Times” informację o straszliwej zbrodni na dziecku, udał się obejrzeć ciało. Nie miał wątpliwości, że jest to ciało włoskiego chłopca, którego często widywał w pobliżu banku. Ostatni raz widział go 3 listopada około godziny osiemnastej trzydzieści — zmęczony, z twarzą prawie na kolanach, siedział z pudełkiem z myszą. Jakiś przechodzień kazał mu powstać, gdyż zbliżała się policja.
— Powiedziałem mojemu bratu: myślę, że źle się czuje, na co brat odpowiedział: a ja myślę, że to łobuz.
Na koniec świadek podkreślił, że widział ciało dwa razy:
— Wczoraj i dziś, i nie wątpię, iż jest to ciało włoskiego chłopca. Nie widziałem go żywego od trzeciego listopada.
Nie minęły dwa dni, gdy makler wysłał list i poinformował, że pomylił się co do tożsamości zmarłego chłopca, który miał być włoskim chłopakiem i którego widział wieczorem w czwartek, 3 listopada. Od tamtego czasu spotkał bowiem chłopca ponownie.
Następnie Margaret Perrigalli zamieszkała przy Drury Lane pod numerem jedenastym zeznała, że widziała ciało chłopca w niedzielny poranek i jest pewna, że był on tym, którego widywała przez całe lato. Nie znała jego imienia, ale była pewna, że pochodził z Włoch.
— We wtorek, pierwszego listopada widziałam go żywego na Oxford Street. Niósł pudełko z myszą.
Nie uprzedzajmy jednak faktów. Przed nami daleka droga do potwierdzenia personaliów ofiary.
Nadinspektor Thomas poczuł się w obowiązku dołączyć do sprawy pierwszy dowód rzeczowy: żywego żółwia. Otrzymał bowiem list, w którym napisano, iż żółw podobny do tego, którego nosił ze sobą zabity chłopiec, pojawił się nagle na sprzedaż w sklepie na Middle Row w Holborn. Nadinspektor podczas rozmowy ze sprzedawcą dowiedział się, że żółwia nabyto wcześniej na Leadenhall Market od nieznanej osoby. Co może być szokujące, Thomas nie zamierzał kupić żółwia, by przedstawić go przed koronerem: po prostu ukradł zwierzę, narażając się na odpowiedzialność karną. Co dalej z żółwiem? Joseph Perrigalli, małżonek wspomnianej wcześniej Margaret, zeznał, że owszem — chłopiec, którego ciało obejrzał w niedzielę, nosił ze sobą żółwia, a zwierzę to było bardzo podobne do tego okazanego przez nadinspektora. Świadek widział go mniej więcej miesiąc temu (nie doprecyzował, czy chłopca, czy żółwia).
Około godziny dziewiętnastej ława przysięgłych zarządziła wyprowadzenie publiczności, by przedyskutować zasadność odroczenia dochodzenia w celu pozyskania dalszych dowodów bądź wezwania oskarżonych celem wysłuchania ich dalszych wyjaśnień dotyczących posiadania przez nich ciała chłopca. Po jakichś dwudziestu minutach ogłoszono, że śledztwo zostaje odroczone do czwartku do godziny siedemnastej.
Sekcja zwłok chłopca
Gdy nakazano przeprowadzić śledztwo w sprawie chłopca, ciało zostało przeniesione do stróżówki Covent Garden — nędznej dziury, dawno już nieistniejącej, lecz wtedy usytuowanej po południowej stronie portyku kościoła. Obowiązek zbadania zwłok spoczywał na panu Wetherfieldzie. Inni obecni to: pan Mayo; ówczesny wykładowca anatomii w King’s College, pan Partridge; jego demonstrator, pan Beaman; chirurg parafialny i jego asystent, nieżyjący już D. Edwards oraz ja jako przedstawiciel chirurga policyjnego.
Dniem wybranym na sekcję zwłok była niedziela. Było bardzo gorąco i słońce świeciło w okna małego pokoju na pierwszym piętrze, gdzie byliśmy zgromadzeni. Dobrze pamiętam większość szczegółów tej sprawy, która trwała dość długo. Zęby chłopca zostały usunięte, ale poza tym wyjątkiem nie było żadnych zewnętrznych śladów przemocy na żadnej części ciała. Narządy wewnętrzne zostały dokładnie zbadane, nie było śladu zranienia ani trucizny. Pan Mayo, który miał w zwyczaju stać wyprostowany jak struna z rękami w kieszeniach bryczesów, powiedział, sepleniąc: „Na Jowisza! Chłopiec umarł śmiercią naturalną”. Pan Partridge i pan Beaman zasugerowali jednak, że nie zbadano jeszcze kręgosłupa i po krótkiej konsultacji postanowiono to zrobić. Po wykonaniu tej czynności okazało się, że jeden lub więcej górnych kręgów szyjnych zostało złamane. „Na Jowisza!” — powiedział pan Mayo. — „Ten chłopiec został zamordowany”. Do pana Partridge’a i pana Beamana, jak sądzę, należy zasługa odkrycia morderstwa. (J. F. Clarke, Autobiographical Recollections of the Medical Profession, London 1874).